Wiosenny Dzień

monarTo był wiosenny dzień 1985 roku, taki jak dziś.. jeden z tych dni, kiedy listki dopiero zaczynają się rozwijać i wszystko w powietrzu pachnie nadzieją i kwitnącymi czereśniami. Świat wydaje się czysty i nieskażony codziennymi szaleństwami.
W ten zwykły i niezwykły dzień miało odbyć się w Polsce wydarzenie specjalne – w łańcuchu ludzkich rąk mieliśmy połączyć się od Bałtyku do Tatr. W ten właśnie sposób został zainicjowany Ruch Czystych Serc Marka Kotańskiego, psychologa, ucznia najlepszych mistrzów – Tadeusza Tomaszewskiego, Janusza Reykowskiego i Marii Żebrowskiej, człowieka, który pomagał ludziom uzależnionym, narkomanom, alkoholikom, bezdomnym, a nade wszystko bezradnym i zagubionym w nowoczesności zmieniającego się świata.
I my łącząc się poprzez podanie rąk w symbolicznym łańcuchu solidarności z chorymi, słabymi, zagubionymi mieliśmy wspomóc ideę pomocy, może poczuć, że umiemy to zrobić.
To też ważne. Gdy przyjdzie taka sytuacja i będziemy musieli się sprawdzić będzie łatwiej decydować-myślałam.
U nas w Polsce zmiany były szczególne po 1989 roku. Wolne wybory, zmiany polityczne i ekonomiczne. Nawet jeśli ktoś nie interesował się polityką wcale to wszystko docierało i wpływało na jego życie. To była euforia, wyglądało na to, że naprawdę komunizm upadł, gazety będą mogły pisać wszystko o czym zapragną powiedzieć dziennikarze, no i granice otwierały się dla nas na serio, otrzymanie paszportu miało być normalną sprawą.
Ekonomiczne zmiany spowodowały i uboczne, negatywne skutki – bezrobocie, spadki płac, nagle potrzebni stali się fachowcy, ludzie, którzy do tej pory słabo opłacani, stali w cieniu, mogli wykorzystać swoje umiejętności. Jednak pojawiło się również dużo ludzi potrzebujących pomocy, co nie od razu musi znaczyć, że poprzednie warunki w Polsce Ludowej bardziej ochraniały bezbronnych.
W latach siedemdziesiątych wrasta w Polsce liczba uzależnionych od narkotyków, a własna metoda otrzymywania heroiny ze słomy makowej, czyli tzw. kompot spowodował lawinę nowych uzależnień.

Metody leczenia w szpitalach były tradycyjne, nie dość, że zamykano narkomanów w szpitalach psychiatrycznych, to nie było jakiejkolwiek pomocy w zwalczaniu nałogu ze strony opieki medycznej. Państwo nie widziało problemu, udawano, że narkomanów w Polsce nie ma, pogardzano nimi.
W 1978 roku powstał pierwszy ośrodek pomocy dla uzależnionych od narkotyków, było to w Garwolinie, założył go Marek Kotański. Chodziło o to, aby znaleźć inną metodę leczenia, narkomani wracali do swojego nałogu bardzo szybko, czy można pracować z nimi inaczej?
Narkomania uznawana była w Polsce za chorobę niewyleczalną.
Po kilku latach intensywna praca terapeutyczna dała pozytywne wyniki, udawało się ratować niektórych chorych.
Kolejne ośrodki zaczęły powstawać w innych częściach kraju. Jednak twórcy ruchu zdawali sobie sprawę, że trzeba zebrać wszystkich, nie tylko zagrożonych chorobą, ale przyjaciół, sympatyków, aby uświadomili sobie ważność tego problemu. W czasie solidarnościowej odwilży w 1981 roku, kiedy wydawało się, że i w Polsce coś się zmieni zarejestrowano pierwszą organizację i porozumienie między MONAR-em i Ministerstwem Zdrowia. To już było wydarzenie bez precedensu. Służba zdrowia musiała zauważać narkomanów, nie wolno było już przejść obok nich obojętnie, mieli prawo do leczenia.
Ale zaczął się stan wojenny, mimo trudności społecznego ruchu nie dało się zatrzymać, kolejne ośrodki dla narkomanów powstawały, w tym czasie dramatycznie również rosła liczba osób zarażonych wirysem HIV. Ludzie z miejscowości, w których mieściły się ośrodki leczące sprzeciwiali się ich istnieniu, często były to prawdziwe walki z rękoczynami. Trzeba było negocjować z władzami, remontować budynki, ale to wszystko można było przetrwać wierząc, że cel jest humanitarny.

Nietolerancyjna i agresywna postawa społeczeństwa wobec narkomanów i osób żyjących z wirusem HIV powoli ulegała zmianie, nie można było chować głowy w piasek, trzeba pomagać. Kolejnym problemem byli bezdomni, oni też wzbudzali nienawiść, zakładanie domów dla nich wiązało się z przełamywaniem stereotypowych zachowań odrzucających tych bezbronnych ludzi. W ośrodkach znalazły się grupy ludzi dyskryminowanych i często odrzucanych społecznie osób: kobiety z dziećmi- ofiary przemocy w rodzinie, osoby, które opuściły zakłady karne, uchodźcy.

Młodzi ludzie zawsze są narażeni na negatywne wybory, powody są różne – szkoła, rodzina, trudności i złe wpływy. W Polsce dochodziła jeszcze trudna sytuacja polityczna, beznadzieja i wieczne oczekiwanie, że kiedyś coś się zmieni, a najczęściej niewiara w to, że zmienić coś się może.

Ruch Czystych Serc to miały być najróżniejsze akcje, które mają ludziom otwierać oczy i serca na trudne sytuacje, w których znaleźć może się każdy z nas.
Czy staliśmy się wrażliwsi? Mieliśmy stać się lepsi, uważniejsi, właśnie wtedy gdy półtora miliona ludzi stanęło w solidarnym, symbolicznym łańcuchu połączonych dłoni.

Byłam tam. Połączeni ludzie biegli przez całe miasto, trzeba było wejść, dołączyć się, a korowód przesuwał się do przodu, aż do Tatr, bo zainicjowany został na sopockim molo. Przesuwał się jak nadzieja, która powoli znajduje miejsce w naszych sercach, wypiera złość, nietolerancję i szarość.
Trzymaliśmy się za ręce śmiejąc się do siebie i ciągle rozrywając je, aby dołączył ktoś nowy, była w nas wiosna, była w nas otucha..
Nagle po przeciwne j stronie ulicy zatrzymał się samochód, ktoś powiedział, że to samochód z ośrodka dla narkomanów, ludzie poruszyli się, trochę zamilkli i przyglądali się ciekawie w ciszy szurając butami przesuwając się po chodniku.
Kilka osób wysiadło z nyski, chyba trzech chłopaków i dwie dziewczyny, biegli w naszym kierunku. Dziewczyna spojrzała na mnie i wyciągnęła rękę, puściłam dłoń mojej sąsiadki, aby wpuścić dziewczynę między nas. Już, złapałyśmy się za ręce, dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, była chyba w moim wieku. Byłyśmy razem, w tej dobrej sprawie zjednoczone, przebiegając ciągle do przodu, bo łańcuch tak bardzo się rozciągał, że trzeba było dawać miejsce nowym i wciąż nowym dołączającym do niego ludziom. Niebawem byliśmy na przedmieściach. A więc tak trzeba iść przed siebie, nie bać się wyzwań przyjmować to co nowe, w tej wiośnie..

Myślałam czy taka jednorazowa akcja coś zmieni w ludzkiej mentalności, ale może jak wiosna która przychodzi co roku i jest zawsze świeża, piękna i kwitnąca, to nadzieje na naszą tolerancję dla innych też może zwiększają się z każdą taką akcją.

Myślałam potem o tej dziewczynie niejeden raz, czy udało jej się wyjść z nałogu, czy wróciła do życia, czy długo musiała być w ośrodku.
Pamiętam jej uśmiechniętą twarz i ten śliczny, wiosenny dzień… taki jak dziś.

Leave a comment